Oficjany blog Jolanty Kosowskiej

"Niepamięć"

Fragment pierwszy

„Usłyszałam ciche stuknięcie ostrożnie zamykanych drzwi, później stukot butów po bruku podwórka. Kroki były pośpieszne, oddalały się, cichły. W końcu zapanowała idealna cisza, przerywana tylko natarczywym brzęczeniem much. Jestem sama, przemknęło mi przez myśl, nareszcie sama. Przed chwilą Jelena zajrzała do pokoju. Zamknięte oczy i równy oddech upewniły ją w tym, że jeszcze śpię. Bezgłośnie przymknęła drzwi. Szybko wstałam. Muszę wykorzystać tę okazję, muszę to sprawdzić, myślałam intensywnie. To coś widziałam tylko jeden raz. Było to parę tygodni temu. Jelena szukała swetra dla mnie. Mignęło mi coś wtedy kolorami w głębi szafy. Wydało się znajome, moje… Drzwi starej szafy skrzypnęły przeraźliwie, odsłaniając przepastne wnętrze. Parę wieszaków, jakieś stare ubrania Alena: kurtki, koszule, spodnie...To na pewno musi być tu nadal. Przesuwałam coraz bardziej nerwowo kolejne wieszaki. Jest, na ostatnim wieszaku, pod starym płaszczem Jeleny, mignęły żywe kolory. Sukienka… Biały cienki jedwab, malowany w żółto-zielono-błękitne kwiaty, zielone wykończenie dekoltu, ciemnozielona falbana rozkloszowanej spódnicy, szeroki, jedwabny szmaragdowy pasek. Delikatna, powiewna, nie pasująca do posępnej i szarej zawartości szafy, nie pasująca do tego domu. Upalny dzień, palmowa aleja, lekki wiatr unoszący delikatnie brzegi tkaniny… Powoli, jakby leniwie zaczęły przesuwać się przed moimi oczyma obrazy. Jechaliśmy w milczeniu. Wysiadłam z samochodu, odwróciłam się, pomachałam mu ręką, przyłożyłam rękę do ust w symbolicznym geście. Machnął mi ręką przez otwarte okienko. Nie odjechał od razu, czekał aż odejdę, aż zniknę za załomem muru, tuż przy bramie prowadzącej na teren pałacu… Upał, żar lejący się z nieba, delikatny wiatr od morza… Bzdura, przemknęło mi przez myśl, tu niczego takiego nie ma. Jest tylko ten surowy pokój: drewniane łóżko ze sztywną lnianą pościelą, niczym nieprzykryty stół, dwa krzesła, stara drewniana szafa z równie starym lustrem, zimne, gołe ściany pobielone wapnem, jedna pusta ramka po stojącej tu kiedyś na komodzie czyjejś fotografii, okno wychodzące na skalny ogród… Ściągnęłam piżamę, z dziwną radością wciągnęłam na siebie sukienkę. Spojrzałam w stare, lekko matowe już lustro w drzwiach od szafy. Ręką przeczesałam włosy, uniosłam się lekko na palcach. Dziewczyna w lustrze miała długie kasztanowe, opadające na ramiona włosy, orzechowe oczy, ciemne brwi. Spróbowałam poruszyć się. Obróciłam się na palcach. Brzegi sukienki zawirowały radośnie…
Usłyszałam delikatne pukanie do drzwi. Serce zabiło mi szybciej. Ktoś nie czekając na zaproszenie nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się z niemiłym skrzypnięciem.
– Muszę je wreszcie naoliwić – Alen stał w otwartych drzwiach. – Zawsze szkoda mi na to czasu… – przerwał jakby w pół zdania. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem oczu. Nie było już możliwości, żeby się schować, przebrać się, wskoczyć do łóżka, uciec za ścianę mocno zaciśniętych powiek i wysoko podciągniętego pod brodę przykrycia. Poczułam się nagle tak, jakby mnie złapał na gorącym uczynku bycia sobą. Mierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Jego wzrok przesuwał się po bosych stopach, wirujących jeszcze brzegach sukienki, wędrował w kierunku odsłoniętych ramion, ukradkiem przebiegł po twarzy. Serce biło mi jak oszalałe. Słysząc zbliżające się kroki Jeleny, jakby odruchowo zamknął drzwi. Nie ruszył się z miejsca. Nie przesunął się nawet o centymetr. Oparty plecami o ścianę nie odrywał ode mnie wzroku.
– Przepraszam – rzuciłam niepewnie. – Nie powinnam była grzebać w szafie. – Wyjdź, przebiorę się.
– Za co przepraszasz? – powiedział to tak, jakby starał się szorstkością ukryć narastające zmieszanie. – Super wyglądasz w tej swojej sukience.”

Fragment drugi

"...– Tibor Bresan i Nadine Bresan – kolejny już raz oglądałam znalezione w samochodowym schowku nasze dokumenty – Alen, to przecież jest nienormalne. Po co ten cały cyrk?
– Przecież nie masz swoich prawdziwych dokumentów. – Zabrzmiało rzeczowo, zimno, prawie lodowato. – O ile mi wiadomo, jesteśmy na etapie imienia Katarzyna. A może zapomniałaś przypadkiem mi powiedzieć, że pamiętasz coś więcej?
Udałam, że nie słyszę zaczepnego tonu i powątpiewania w głosie.
– Przecież to fałszerstwo! To chyba oryginalne dokumenty, tyle że z naszymi zdjęciami. Nie zgadzają się tylko dane.
– Jeżeli chodzi o mnie, to wiele rzeczy się zgadza, przynajmniej z grubsza – rok urodzenia, obywatelstwo, miejsce urodzenia, a jedno z moich imion naprawdę brzmi Tibor. Z tobą chyba sprawa przedstawia się trochę gorzej… Zresztą kto to wie, może przypadkiem data urodzenia się zgadza.
Żartuje ze mnie, przemknęło mi przez myśl. Nagle spoważniał.
– W mojej pracy czasami muszę posługiwać się lewymi dokumentami. Te sfabrykowano na potrzeby naszej misji w komendzie policji w Splicie. Są najprawdziwsze z prawdziwych. Wszystko się zgadza: papier, każda pieczątka, każdy podpis, numer serii i wszystko, co sobie jeszcze wymyślisz.
– Z wyjątkiem naszych danych…
– To tylko szczegół.
– Obywatelstwo chorwackie?
– A jakie by sobie pani życzyła? Chorwackie nie brzmi dobrze? – zabrzmiało oschle, prawie agresywnie.
– Nie mówię po chorwacku – bąknęłam.
– Załóżmy, że jako żona Chorwata nie zdążyłaś się jeszcze nauczyć. Trochę wstyd, ale przeżyjemy. W końcu oficjalnie to nasza podróż poślubna. Nie miałaś jeszcze zbyt dużo czasu.
– Podróż poślubna?
– Zapomniałem ci wcześniej powiedzieć – zabrzmiało zupełnie obojętnie.
– Coś jeszcze pominąłeś?
– Obrączki – rzucił krótko, bez żadnych emocji.
– Co? – wydawało mi się, że się przesłyszałam.
– W kopercie są obrączki – dodał niedbale. – Moja pasuje. Sprawdziłem, kiedy spałaś. Przymierz swoją. Mam nadzieję, że dobra. Nowożeńcy afiszują się zwykle swoimi obrączkami. W końcu wszystko musi wyglądać profesjonalnie.
Wyjęłam niepewnie obrączkę z koperty. Delikatna, płaska, z subtelnie zeszlifowanym brzegiem, z wygrawerowanym napisem. Z napisem? Nie mogłam uwierzyć własnym oczom: „Nadine na zawsze”.
– To jakiś obłęd – szepnęłam.
– Popatrz, a ja myślałem, że to romantyczne… – zabrzmiało jakoś dwuznacznie. Nie, tylko wydawało mi się, pomyślałam. Nie odwrócił się nawet w moją stronę. Lekko pogwizdując pod nosem prowadził samochód. Wydawać by się mogło, że cała jego uwaga była skoncentrowana wyłącznie na kamienistej, prawie polnej drodze. Bezdroża, przemknęło mi przez myśl. Po co my jedziemy po tych bezdrożach? Droga była wąska i wyboista, na ostrych zakrętach oddzielona tylko kilkunastocentymetrowym murkiem od ciągnącej się po jej prawej stronie przepaści. Z lewej strony wznosiło się strome zbocze, usiane małymi, bezsensownymi poletkami porozdzielanymi murkami z nierównych kamieni. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, były tylko skały, ostre trawy, pojedyncze, powykrzywiane przez wiatr drzewa oliwne. Droga cały czas pięła się w górę. Im wyżej, tym coraz mniej było zieleni, coraz więcej wyschłych, pożółkłych traw, coraz więcej i więcej kamieni. Nagle za zakrętem pojawił się granat wody z taflą poprzecinaną małymi skalnymi wyspami. Białe grzywy fal odbijały się od kamiennych, spadzistych brzegów wysepek. Wyspy wydawały się jakby obrysowane szmaragdowym kręgiem otaczających je mielizn. Boże, jak tu cudownie, pomyślałam, magiczny, zaczarowany Adriatyk. Nagle Alen skręcił ostro w prawo i samochód wjechał na kamienną niby-półkę, odgrodzoną od drogi ścianą skał.
– Przerwa! – zabrzmiało zdecydowanie. – W końcu to mają być też wakacje.
Alen wyłączył silnik. Przeciągnął się leniwie. Otworzył drzwi samochodu. Nie wysiadł. Opuścił oparcie fotela, przymknął oczy, przez moment wydawało mi się, że zasnął. Ja nie mogłam jakoś spać – wszechobecny, spotęgowany upałem zapach cyprysów, monotonna melodia świerszczy, świat zamarły nagle w popołudniowym bezruchu, rozgrzane powietrze drżące nad suchymi trawami, obrączka z tym szalonym napisem – „Nadine na zawsze”… Gdzieś w środku poczułam dziwne ciepło. Chyba nic z tego wszystkiego nie rozumiem...."

Fragment trzeci

– Śpisz? – usłyszałam cichy szept Alena. Wydawał się płynąć znikąd, z otaczającej i otulającej wszystko ciemności. Po kolacji Alen wyszedł na chwilę. Mówił, że musi coś sprawdzić. Byłam już w łóżku, kiedy wrócił z jakąś gazetą w ręku. Obserwowałam go spod przymkniętych powiek. Ściągnął koszulę. Na podłogę tuż obok stołu rzucił swoją karimatę. Zgasił światło. Nagle wszystko ogarnęła ciemność. Odsłonił okno. W pokoju zrobiło się przez moment o wiele jaśniej. Za oknem mignęło niebo usiane gwiazdami, dziwnie duży księżyc pokazał się tuż nad dachami sąsiednich domów. Uchylił na chwilę okno. Usiadł na parapecie. Widziałam jego postać na tle granatowego nieba. Musiałam na chwilę zasnąć. Obudziło mnie ciche stuknięcie drzwi od łazienki. Słyszałam, jak próbuje się ułożyć na tej swojej karimacie, jak przewraca się z boku na bok, jak coś przetrzepuje ręką. Później zapanowała cisza. Poruszyłam się lekko. Usłyszał.
– Śpisz?
– Nie, jakoś nie mogę zasnąć – odpowiedziałam cicho.
– Ja też.
Znowu cisza. Dziwny był ten dzisiejszy dzień. Pierwszy raz od nie wiem jak dawna czułam się szczęśliwa. Ale to wszystko nie należało do mnie. Tamta szczęśliwa dziewczyna nie była mną. Ja jestem Katarzyna, nie Nadine. Nadine miała dzisiaj cudowny dzień. To było trochę tak jak kiedyś z Michałem… Nie znałam takiego Alena, chociaż wiedziałam, że to tylko gra. Ten mężczyzna to był Tibor, nie Alen. Kiedyś przeżyłam już podobne dni, dawno temu, przed laty. Tamte wakacje z Michałem. Pomysł z pogranicza szaleństwa – przejść z plecakami całe wybrzeże. Roman był na stypendium w Stanach. Dzwonił każdego dnia. Coraz mniej czekałam na te telefony, coraz bardziej i bardziej, wbrew samej sobie, lgnęłam do Michała. Nawet teraz, po tym wszystkim, gdy zamknę oczy, to widzę tamto morze, drobny piasek klejący się do mokrych nóg, napis pomiędzy nadpływającymi falami: „Tak jak teraz na zawsze”. „Zawsze i na zawsze…” Bzdura. Wszystko minęło, wszystko zabrał i zniszczył ten przeklęty czas.
– O czym myślisz? – usłyszałam cichy szept.
– O Michale… – powiedziałam bez zastanowienia.
– Rozumiem… – jego głos nagle stał się oschły.
– Nie rozumiesz. Nie możesz rozumieć.
– Nawet gdybym zrozumiał, to i tak nie ma to pewnie dla mnie żadnego znaczenia.
– Ma – przerwałam mu. – Przez parę lat wszystko kojarzyło mi się tylko z Michałem. Wszystko, co dobre i co złe. Cały mój świat ograniczony był kiedyś do imienia Michał. Miało tak być zawsze i na zawsze. Dzisiaj…
– Bzdura! – przerwał mi gwałtownie. – Niczego nie ma zawsze i na zawsze. W życiu liczą się tylko chwile. Uczucia ludzkie są ulotne jak gra hormonów. Nagle zjawia się ktoś, kto ma czegoś więcej niż my. Jest lepszy, choć nam jest to trudno przyznać. Nieważne, co znaczy słowo „lepszy”. W końcu słowa to tylko symbole. Każdy pod każdym rozumie coś innego. Toczymy jakąś idiotyczną walkę, która nas tylko pogrąża. Kiedy wreszcie dociera do nas bezsens tego wszystkiego, najczęściej poniżyliśmy się już na tyle, że osiągnęliśmy dno. Nienawidzimy sami siebie… Bzdura, nie ma żadnego zawsze i na zawsze.
Nie pozbierał się jeszcze, pomyślałam. Nie wystarczy pozdzierać ze ścian stare zdjęcia, powiesić nowe zasłony, wyrzucić sterty petów, otworzyć okiennice, wpuścić światło, rozgonić mrok, pociągnąć ściany pokoju farbą o ciepłej barwie… Tamte stare ściany są w nim nadal. Nadal krzyczą czarną farbą tamtych napisów, w których w kółko i w kółko wracało jedno imię – Maria.
– Mówisz o Marii? – sama przestraszyłam się swojego pytania. To imię nigdy między nami nie padło.
– Mówię o uczuciach – odpowiedział spokojnie. – Wspomnienia o Marii już dawno wyblakły. Nie mają żadnego znaczenia. Już prawie zapomniałem.
Zamilkł. Jakby przestraszony tym, że cokolwiek o sobie powiedział.
– Pytałeś, o czym myślę – zaczęłam niepewnie.
– Znam już odpowiedź – zabrzmiało prawie wrogo.
– Nie dałeś mi dokończyć.
– A co chcesz dodać? – pomimo ściszonego głosu brzmiało zaczepnie. – Faceci nie przepadają za opowieściami o innych facetach. Pewnie nie miałaś starszego brata, który by ci to wytłumaczył.
– Pewnie nie miałam – powtórzyłam prawie odruchowo – Na pewno nie miałam.
– No, właśnie.
Nie kleiła się ta rozmowa. Chwile milczenia stawały się coraz dłuższe. Zdania coraz częściej zastępowały prawie monosylaby. Tylko serce biło mi coraz szybciej i szybciej.
– Dzisiaj świat znowu był taki jak kiedyś, mimo że nie było Michała…
Pomyślałam, że i tak nie zrozumie. Chciałam powiedzieć coś więcej. Przestraszyłam się nagle swoich myśli. Chciałam mu powiedzieć, że zazdroszczę Nadine, że szkoda, że to wszystko to tylko gra. Chyba jednak zrozumiał. Gdzieś tam w ciemności usłyszałam jak wstaje, jak przypadkowo potknął się o krzesło, jak pod nosem wymamrotał coś, co pewnie było jakimś przekleństwem. Odsłonił okno. Blade światło księżyca oświetliło pokój – stół, dwa krzesła, rozłożysty fotel, szerokie łóżko, szafę, karimatę rozłożoną na podłodze… Odsunął pościel. Usiadł na brzegu mojego łóżka. Odruchowo przesunęłam się trochę. Na chwilę nasze ręce spotkały się niby przypadkiem, na chwilę splotły się nasze palce. Obrączka na jego dłoni, obrączka na moim palcu. Serce biło mi jak oszalałe. Jego twarz była coraz bliżej i bliżej mojej twarzy, ręką odgarnął moje włosy.
– Zazdroszczę… – szepnął.
Nagle odsunął się gwałtownie. Wstał. Zrobił unik. Uciekł przede mną, a może przed samym sobą.
– Pewnie będzie lepiej, jak sobie na chwilę pójdę.
W przelocie ściągnął z krzesła koszulę, szybko naciągnął spodnie. Nie odwrócił się nawet, nie spojrzał w moją stronę Sucho trzasnęły drzwi. Zostałam sama z uczuciem, że ja go przecież już od dawna kocham.

Komentarze:

- brak komentarzy

Dodaj własny komentarz

W odpowiedzi na komentarz:
Treść:*

Podpis:*

Twój adres e-mail:**

Przepisz kod: *


* pola wymagane
** adres e-mail nie będzie widoczny dla oglądajacych stronę
*** komentarz będzie widoczny dopiero po akceptacji przez administratora